- Magiczne mazidło czyli iTAC2. Sprzedawany w słoiczkach wielkości tych z kremami do twarzy. Poprawia przyczepność. Używany głównie do rąk, kiedy się ześlizgujemy, ale można nim oczywiście posmarować dowolną inną część ciała. Uwaga! Użyty w zbyt dużych ilościach może przyczynić się do bolesnych otarć! Nieskuteczny, jeśli mamy spocone dłonie.
Cena: ok. 20 $ w amerykańskich sklepach internetowych. Na allegro udało mi się znaleźć za 80 zł. - Magnezja - w proszku (również w proszku-kostce) lub w płynie. W proszku wychodzi korzystniej cenowo, ale z tej płynnej wygodniej korzystać. Dobra wiadomość: jest popularna wśród wspinaczy, więc jej zdobycie nie jest tak problematyczne jak w przypadku iTACu. Magnezja osusza pocące się dłonie i zapobiega ślizganiu się. Jeśli dysponując organiczonym budżetem mamy wybierać, lepiej zamiast iTACu i magnezji kupić samą magnezję, tyle że w płynie. Uwaga: niektóre studia tańca zapewniają magnezję na zajęciach. Zanim zainwestujemy, warto sprawdzić, jak się sprawy mają w naszej szkole - może nie warto wydawać pieniędzy?
Cena: od poniżej 10 zł do ok. 60 zł. - Bielizna sportowa/specjalny strój do tańca na rurze. Jedno od drugiego nie różni się niczym, może z wyjątkiem kolorystyki. Osobiście nigdy specjalnego stroju nie kupowałam, używam bielizny dla biegaczy, którą kupiłam jeszcze zanim zainteresowałam się tańcem na rurze. Potrzebujemy zabudowanych majtek albo bardzo krótkich szortów (kończących się tuż pod pośladkami) i góry odsłaniającej brzuch. Domyślam się, że nie brzmi to zachęcająco dla osób wstydliwych, ale pomyślcie, że na tych zajęciach wszyscy chodzą tak ubrani, więc naprawdę nie ma się czego wstydzić. Kiedy na jednych z pierwszych zajęć zobaczyłam tak ubraną instruktorkę, pomyślałam, że ma dziwne upodobania co do przyodziewku (może zamiłowanie do młodej Jane Fondy?), ale kiedy kazała nam odsłonić brzuchy i jedna z kursantek zrobiła to z dużymi oporami, wytłumaczyła nam, że czy tego chcemy czy nie, tańcząc na rurze musimy mieć odsłonięty brzuch. Koniec i kropka.
Gdzie kupić? W najzwyklejszym supermarkecie sportowym lub sklepie dla biegaczy bądź w jednym z coraz liczniejszych sklepów internetowych z akcesoriami do tańca na rurze.
Cena: od przecenowo-lumpeksowej (np. osobiście trafiłam okazyjną cenę 30 złotych za komplet) w górę (bez ograniczeń).
Uwaga: o ile majtki mogą być całkiem byle jakie, o tyle stanik warto kupić porządniejszy. W byle jakiej cienkiej bawełnie nie będziecie czuć się komfortowo i będziecie zapewne chciały założyć pod spód zwykły stanik, a wtedy na pewno nie będzie wam wygodnie. - Podkoszulek na ramiączkach. Niektóre figury z powodzeniem można wykonywać w nieco bardziej zabudowanym stroju. Warto w związku z tym mieć na podorędziu ze dwa podkoszulki na ramiączkach. Najlepsze są te w kształcie litery Y - mamy wtedy pewność, że przy najdzikszych akrobacjach nie będzie nam denerwująco opadać ramiączko.
Cena: od przecenowo-lumpeksowej (akurat tutaj wszystkim oszczędnym polecam lumpeksy - zawsze znajdzie się w którymś odzież sportowa, a że jest ona najczęściej wykonana z leciutkiej mikrofibry, można ją kupić za bezcen, np. 5 zł za sztukę) w górę, bez ograniczeń. - Dresik na wierzch. W zależności od przyjętych w danej szkole zwyczajów, albo rozgrzewamy się w spodniach i bluzie i stopniowo w miarę potrzeb rozbieramy albo od razu wkraczamy na salę ćwiczeń w topie i majtkach. Ponieważ jest zima, a nasz piękny kraj nadwiślański znajduje się na północy (https://www.youtube.com/watch?v=n_7IA8G0nhM), polecam jednak zaopatrzyć się w jakieś okrycie bardziej wierzchnie. Tu już w miarę potrzeb i upodobań: można zakładać legginsy, bermudy, dresy, bluzy, tiszerty itd., itp.
Cena: chyba podawać nie muszę. :-) - Soczewki dla ślepoków. I tu znowu w miarę upodobań. Zaczynając ćwiczyć zastanawiałam się, czy z wrażenia przy którymś zwiśnięciu w dół nie zlecą mi okulary, ale nic takiego nie miało miejsca. Oczywiście niektórym przesuwające się okulary mogą sprawiać dyskomfort, więc warto sprawę dokładnie przemyśleć po kilku pierwszych zajęciach. Urody w niczym nie ujmują. Powiem więcej - podczas swojej krótkiej rurowej kariery miałam przyjemność wziąć udział w zawodach (rzecz jasna jako widownia :-)), na których jedna z finalistek nosiła na nosie okulary typu kujon. Nie tylko dodawało jej to charakteru, ale czyniło ją bardziej rozpoznawalną - brutalna prawda jest taka, że dziewczyny łatwo ze sobą pomylić, gdy wszystkie mają na sobie takie same majtki i podkoszulki i włosy związane w kucyk.
- Getry. Noszone tylko i wyłącznie dla bajeru na rozgrzewce. Kiedy wchodzimy na rurę i tak musimy je zdjąć. Dla rurowych elegantek.
- Ochraniacze na kostki. Jest to bajer, na który trafiłam przypadkiem poszukując książek lub płyt DVD poświęconych rurze. W życiu nie widziałam ich w żadnym polskim sklepie rurowym, nie spotkałam też nikogo, kto by takowe nosił, więc nie mogę się wypowiedzieć na temat ich przydatności. Wyglądają jak skarpety, z których ktoś odciął palce i pięty. Na pewno jest to niezły pomysł, bo wbrew pozorom częściami ciała w czołówce tych uszkadzanych są właśnie wierzchy stóp i kostki. Nazwa angielska to Mighty Grip Ankle Protectors.
Cena: ok. 20 $. - Rękawiczki. Po pary tygodniach regularnych ćwiczeń każdej tancerce na rurze robią się szpetne odciski na dłoniach w rodzaju tych od motyki lub młotka względnie siekiery (wiem, co mówię, byłam harcerką). Rękawiczki podpatrzyłam u pewnej Węgierki. Przypominają te rowerowe z uciętymi palcami. Rzep wokół nadgarstka nieco go stabilizuje, a materiał po wewnętrznej stronie dłoni na pewno zapobiega tworzeniu się odcisków. W Polsce jak dotąd się z nimi nie spotkałam.
Cena: 10-20 $. - Rura. Jeśli bliska nam osoba bądź my we własnej osobie czujemy już prawdziwy zew rury, możemy sobie pozwolić na jej zakup.
Plusy: nieograniczony dostęp do sprzętu i pełna swoboda korzystania z niego.
Poza tym, rury są rozporowe, czyli ich montaż nie wymaga wiercenia ani wkręcania wkrętów, więc nawet jeśli tańcowanie nam się znudzi, możemy po prostu rurę rozkręcić i schować, a sufit i podłoga w tym miejscu pozostaną nienaruszone.
Minusy: niestety tych jest znacznie więcej. Po pierwsze, raczej mało prawdopodobne, żeby udało nam się sprowadzić do domu po kosztach wykwalifikowanego instruktora. W najlepszym przypadku możemy trenować z koleżanką z zajęć, która potrafi tyle co i my. Niesie to ryzyko urazów i poważnego uszczerbku na zdrowiu, szczególnie, jeśli jesteśmy zaledwie początkujące i nie mamy jeszcze wyczucia własnych możliwości.
Po drugie, w polskich M ileś z reguły nie ma wystarczająco dużo miejsca. Wokół rury powinnyśmy mieć ok. 1,5 m wolnej przestrzeni (tzn. od podstawy rury w promieniu 1,5 m). Jeśli będziemy miały mniej, niemal na pewno obijemy się o kanapę, szafę i, nie daj Boże, żyrandol po babci.
Po trzecie, rura jest po prostu droga. Rura produkcji najbardziej chyba w Polsce zaufanej firmy X-Pole to wydatek rzędu od tysiąca złotych w górę w zależności od wysokości, powierzchni (zapewniającej lepszą lub gorszą przyczepność) i tego, czy rura jest obrotowa czy statyczna. Szkoda by było wykosztować się tylko po to, żeby potem stwierdzić, że jednak aż tak intensywnie trenować to nam się nie chce.
Oczywiście nie chcę w tym miejscu nikogo zniechęcać, chciałabym raczej uświadomić Drogim Czytelnikom, że kupno rury to już poważna sprawa. Na pewno warto ją podjąć wtedy, kiedy jesteśmy już przynajmniej średniozaawansowane (tzn. trenujemy regularnie od przynajmniej pół roku) i mamy w domu lub u cioci Zyty odpowiednie warunki. Moim zdaniem nie warto też w afekcie rezygnować z jakichkolwiek zajęć tuż po zamontowaniu domowej rury. Warto raczej nadal regularnie chodzić na zajęcia (minimum raz lub dwa w tygodniu), a w domu ćwiczyć to, co sprawia nam trudność. Pamiętajmy też o tym, że żeby samemu trenować w domu nie trzeba od razu mieć rury. Jeśli mamy potrzebę dodatkowych ćwiczeń, na początku z powodzeniem wystarczą nam pompki, rozciąganie oraz stania na rękach i głowie. Jeśli uda nam się do nich zmusić i robić to regularnie, można zastanowić się nad kupnem rury. To trochę tak jak z psem - zanim kupimy go dziecku najlepiej zaproponować mu, żeby codziennie przez miesiąc wstawało o wpół do szóstej rano i szło na 15 minut na dwór. Satysfakcja gwarantowana - w 19 przypadkach na 20 gówniarz wreszcie przestaje truć i ma się go z głowy. :-) - Matko bosko kochano, co za mącicielka! To za drogie, to niepotrzebne... To czy w ogóle warto cokolwiek kupować? Pewnie, że warto. Panowie i Panie, jeśli Wasze narzeczone/małżonki/przyjaciółki zapaliły się do tańca na rurze, kupcie im po prostu karnet na zajęcia, na przykład taki:
http://www.freeartfusion.pl//6/aktualnosci/28/karta-podarunkowa
To się na pewno nie zmarnuje.
środa, 18 grudnia 2013
Gadżety
Jako że w najlepsze trwa świąteczna gorączka i kupowanie prezentów, postanowiłam napisać co nieco o tym, co można sprawić pod choinkę początkującej lub nawet średniozaawansowanej rurzystce. Oprócz przewodnika prezentowego, niniejszy wpis ma również stanowić przewodnik po różnych użytecznych lub mniej użytecznych akcesoriach. Na początku łatwo się w tym wszystkim pogubić.
czwartek, 12 grudnia 2013
Sylwetki: Ewa Ostrowska
Jako że osobiście mogłabym
wystartować na zawodach tańca na rurze tylko na paraolimpiadzie, w kolejnym
odcinku postanowiłam przedstawić Wam, Drodzy Czytelnicy, kogoś, kto w rzeczonym
tańcu prezentuje się naprawdę nienagannie.
Oto
Ewa Ostrowska!
Ewa ma 24 lata, jest
instruktorką w studiu tańca Free Art Fusion i absolwentką fizjoterapii, co, jak
sama przyznaje, niewątpliwie pomogło jej w rozwijaniu jej tanecznych
umiejętności. Rzecz jasna nie oznacza to, że zachęcam do bezzwłocznego
szturmowania akademii medycznych w całej Polsce – wystarczy, jeśli będziecie
sumiennie trenować i czytać bloga. :-)
Jak długo trenujesz?
W lutym (2014) miną dwa
lata.
W jaki sposób pierwszy
raz zetknęłaś się z tańcem na rurze?
Po liceum przyjechałam do
Warszawy na studia, a także, żeby znaleźć tu pracę. Mój kolega pracował w FAF
jako złota rączka w ramach programu „Pracuj i tańcz” (program polegający na
darmowym udziale w zajęciach w zamian za pracę – S.R.) i powiedział mi, że
studio poszukuje recepcjonistki. Zgłosiłam się, dostałam pracę i okazało się,
że w ofercie jest taniec na rurze. Długo nie mogłam się zdecydować,
szczególnie, że grupę prowadził facet! W końcu po wielu namowach poszłam na
pierwsze zajęcia i dosłownie się zakochałam! Byłam wszystkim zachwycona, poczułam,
że nareszcie znalazłam swoją pasję.
Jakie były pierwsze
reakcje twoich znajomych i rodziny, kiedy dowiedzieli się, co trenujesz?
Na początku było ciężko
wytłumaczyć, że na rurze trenuję sportowo. Jest wiele osób, które rurę kojarzą
tylko z klubami go-go. Z czasem jednak zaczęłam udostępniać swoje zdjęcia
i filmy. Znajomi zrozumieli, że to naprawdę ciężki sport i zaczęli do tego
podchodzić z szacunkiem. Niektórych musiałam edukować od podstaw, nie wiedzieli
na przykład, że mamy dwa rodzaje rur – statyczna i obrotowa. Kiedy oglądali
jeden z moich filmów nie mogli się nadziwić, że się kręcę. :-)
Czy uprawiałaś wcześniej
jakiś sport?
Kiedy byłam młodsza
biegałam, uwielbiałam biegać i grać w kosza z przyjaciółmi. Przyjechałam do
Warszawy z małego miasta, gdzie w porównaniu z stolicą nie było tak atrakcyjnej
oferty zajęć tanecznych i sportowych – tutaj było więcej możliwości.
Co spodobało ci się w
tańcu na rurze?
Widziałam swoje postępy.
Na rurze przechodzisz kolejno na coraz wyższe poziomy i bardzo szybko widać
efekty. Tak bardzo mi się to podobało, że zaczęłam ćwiczyć sama w domu,
zaczęłam się rozciągać. Zanim zaczęłam trenować na rurze nie byłam w ogóle
rozciągnięta! Oczywiście rozciągnięcie zależy również od indywidualnych
predyspozycji naszego ciała, ale systematyczną pracą i cierpliwością można
wiele zdziałać. Ja po tych dwóch latach rozciągania robię już bez problemu szpagat
poprzeczny. Mam też siłę. Gdy zaczynałam, zaczęłam robić pompki, chodzić na inne
zajęcia, np. na powercombo, to też mi bardzo pomogło. Przez to, że byłam tym
tańcem tak zafascynowana, w ogóle nie postrzegałam tego jako czegoś
nieprzyjemnego, po prostu chciałam to robić! Zresztą w trakcie ćwiczeń
wydzielają się endorfiny, więc byłam tak nakręcona, że ciągle chciałam więcej i
więcej, aż sama musiałam się czasami hamować. :-)
Zauważyłam też, że moje ciało się
zmienia, że staje się dużo bardziej umięśnione. Wyrzeźbił mi się brzuch,
rozciągnęłam się i dzięki temu zaczęłam czuć się ze swoim ciałem dużo lepiej,
czułam się taka lekka i zwinna jakbym mogła wszystko! Teraz jestem w stanie robić
kombinacje figur w choreografii bez schodzenia z rury, a wcześniej dostawałam
zadyszki podbiegając do tramwaju.
Opowiedz coś o swoich
treningach.
Obecnie trenuję u
mistrzyni Polski, która pracowała w naszym studiu, kiedy zaczynałam się uczyć. Kiedy
rok temu dołączyłam do grupy prowadzonej przez Asię, były w niej dziewczyny,
które ćwiczyły dłużej niż ja, co na początku trochę mnie stresowało. Nie
umiałam wielu rzeczy, które one umiały, ale przez ten rok myślę, że zrównałam
się z nimi. :-) W końcu poszłam na kurs instruktorski tutaj, w FAFie. Na
początku nie byłam do tego przekonana, ale wszyscy dookoła mówili mi, że jestem
gotowa, więc się zdecydowałam. W ramach przygotowań chodziłam specjalnie na
taniec, na balet, brałam indywidualne lekcje, żebym nie szła na kurs zielona i
miała jakieś podstawy. Oczywiście pomogły mi też moje studia z fizjoterapii. Do
tej pory pamiętam łacińskie nazwy przyczepów mięśniowych. :-) Jeżdżę też na
różne warsztaty. Byłam na warsztatach z Marion Crampe, z Lolo Hilsum, teraz
jadę na warsztaty z Irlandczykami do Krakowa.
Jak oprócz tego
doskonalisz swoje umiejętności?
Oglądam mnóstwo filmików w
internecie. Chodziłam do różnych instruktorów i starałam się czerpać wiedzę od
każdego. Zauważyłam, że każdy instruktor prowadzi zajęcia inaczej i na co
innego zwraca uwagę – jeden na rozciągnięcie, inny na siłę, jeszcze inny na
figury taneczne. Każdy coś mi przekazał i starałam się jak najlepiej to
wykorzystać. Wszystko, czego się nauczyłam, zapisywałam. Od samego początku
prowadziłam zeszyt, w którym rysowałam poszczególne figury i opisywałam, jak
się je wykonuje. Do tej pory go mam. :-) Korzystałam też z różnych stron
internetowych, jak na przykład http://poledancedictionary.com/.
Zostawałam w pracy po godzinach i
ćwiczyłam. W pole dance’ie, aby nauczyć się nowej figury trzeba ją powtórzyć
wiele razy, więc powtarzałam – dotąd, aż każda wyglądała perfekcyjnie. Zresztą
teraz, będąc instruktorką, również zwracam uwagę na detale, na przykład czy
palce są obciągnięte.
Na co jeszcze zwracasz
uwagę prowadząc zajęcia?
Przede wszystkim, żeby nikt mi
nie spadł, jest to ważne zwłaszcza przy tych trudniejszych figurach. Dlatego
latam dookoła, obserwuję i asekuruję, żeby wszyscy byli bezpieczni.
Jakie są twoje plany
związane z rurą?
W czerwcu 2014 chciałabym wystartować w mistrzostwach Polski. Wydaje mi się, że w pół roku byłabym w stanie się przygotować. Chodzi mi przede wszystkim o to, żeby się sprawdzić, a także, żeby zdobyć nowe doświadczenie. Każdy uczestnik musi przygotować dwa układy – jeden obowiązkowy, który musi zawierać figury z listy, i drugi dowolny. W obydwu należy wykorzystać i rurę statyczną i obrotową. Każdy układ ma trwać kilka minut, więc jest to dosyć ciężkie i bardzo wysiłkowe. W tym tygodniu zaczynam przygotowania. Najtrudniej jest mi wybrać piosenkę, bo wszystkie mi się podobają, wszystkie chciałabym wykorzystać. :-) Wybieram jakąś, po czym zaraz mi się odmienia.
Jaką radę dałabyś
osobom, które dopiero zaczynają swoją przygodę z rurą?
Nie zniechęcać się! Na początku może
być ciężko, są siniaki, jest trudno się podnieść czy podciągnąć, bo dźwigamy
ciężar całego naszego ciała. Najważniejsze, żeby zwłaszcza wtedy, gdy
przychodzi moment zwątpienia, kiedy jest naprawdę bardzo ciężko, próbować
dalej, powoli, po trochu. To wszystko w końcu wychodzi, każdy ma swój czas. Są
osoby, które trenowały już wcześniej taniec lub gimnastykę i wiadomo, że tym
osobom będzie łatwiej. Osobom takim jak ja, która nigdy wcześniej nic takiego
nie ćwiczyłam, jest trochę trudniej, ale to tym bardziej motywuje. Mnie to
bardzo motywowało – chciałam nawet nie innym, ale samej sobie pokazać, że dam
radę. Kiedy teraz prowadząc zajęcia widzę, jak cieszą się moje kursantki, kiedy
coś im wychodzi, to tak się cieszę razem z nimi, bo pamiętam, jak ogromną
radość sprawiało to mi.
Warto robić zdjęcia,
filmy, bo widać jak nasze ciało się zmienia. Po figurach również widać, że
wychodzą coraz lepiej i ładniej. Dlatego róbcie zdjęcia i dokumentujcie Wasze
wyczyny, pokazujmy to całemu światu, bo to, co robimy jest po prostu piękne.
:-)
Poza tym dobrym pomysłem
jest obóz (sportowy – S.R.), bo jedzie się w piękne miejsce, można wziąć swoją
rodzinę, koleżankę, a do tego intensywnie trenować na rurze i zrobić naprawdę
duże postępy. Kiedy chodzi się na zajęcia raz czy dwa razy w tygodniu, te
postępy są bardziej rozłożone w czasie.
Na pewno fajnie mieć swoją
rurę w domu, ale ja na przykład czuję się pewniej, kiedy ktoś jest ze mną i
mnie ubezpiecza. Szczególnie teraz, kiedy robię naprawdę zaawansowane figury,
wolę, żeby był przy mnie ktoś, kto mi pomoże, zaasekuruje mnie albo podsadzi.
Co jest dla ciebie szczególnie
atrakcyjne w tańcu na rurze?
Wspaniałe jest to, że czuję się
częścią całej społeczności. Na zajęciach w grupie wszystkie sobie pomagamy,
wspieramy się, nie rywalizujemy. Pole dance to sport pełen radości i wzajemnego
szacunku.
poniedziałek, 2 grudnia 2013
Z czym to się je
Co bystrzejsi Czytelnicy na pewno zauważyli, że w pierwszym wpisie nie udzieliłam żadnych, ale to żadnych informacji na temat samych zajęć. Idąc za przykładem mistrza Hitchcocka postanowiłam stopniować napięcie. Tak się zyskuje popularność. :-)
Rozumiem więc, że wystarczająco już zachęciłam, więc teraz
mogę udzielić informacji technicznych. Aby było prościej, zapisuję wszystko w
formie pytań i odpowiedzi.
Czy na pierwsze zajęcia można się jakoś przygotować?
Zdecydowanie! Warto, a nawet trzeba! Żartowałam. :-) Ale ceń nauki
wszystkie, jeśli masz ambicje – warto przed pierwszymi zajęciami porobić pompki
i brzuszki. Jeśli nie masz ambicji, to nie rób. (Ja nie robiłam.)
Jak należy się ubrać?
Przy samym ciele należy mieć zabudowane majtki albo bardzo
krótkie szorty (takie w stylu plażowym) i top bez brzucha. Najlepiej do tego
nadaje się bielizna sportowa, w sklepach występująca najczęściej jako bielizna
dla biegaczy. Na szczęście rury się w Polsce upowszechniają, więc można już
przez internet kupić strój specjalnie na rury przeznaczony. Na wierzch
zakładamy koszulkę na ramiączkach i jakiekolwiek dresy lub legginsy. Jeśli nie
chcesz na samym początku inwestować, odpuść sobie koszulkę bez brzucha. Przez
pierwszych kilka tygodni i tak nie będzie potrzebna.
Czy można tańczyć w okularach? :-)
Jestem żywym przykładem na to, że można. :-)
Czy to bardzo boli?
Na początku czułam się, jakby ktoś spuścił ze mnie
powietrze, ale po pierwszych 3-4 tygodniach organizm się przyzwyczaił i kolejna
tura zmagań nie siała w nim już takiego spustoszenia. Na pewno warto robić
sobie rozgrzewkę z zajęć w domu i chodzić na zajęcia regularnie, na początku
dwa razy w tygodniu. Wtedy mięśnie się nie zastają i kolejne zajęcia nie są dla
ciała szokiem.
Jak właściwie wyglądają zajęcia?
Jeśli trwają 60 minut (a tyle trwają najczęściej), najpierw
grupa przez 20-25 minut się rozgrzewa, potem pod okiem instruktorki wykonuje
kolejne figury, które instruktorka najpierw pokazuje, a następnie pomaga w ich
wykonaniu, na końcu zaś przez 5-10 minut się rozciąga.
Kiedy będę umieć coś konkretnego?
Myślę, że przeciętna użytkowniczka rury (tzn. taka, która
wcześniej nie trenowała tańca, akrobatyki ani nic w tym rodzaju) już po
pierwszym miesiącu może robić sobie zdjęcia i filmy i chwalić się
dzieciom/mężowi/szefowej – niepotrzebne skreślić.
Dlaczego warto tańczyć na rurze?
Idź spróbować, to się przekonasz. :-) Ponieważ rura to głównie
ćwiczenia siłowe, całe ciało zbija się i ujędrnia, przybywa też siły w rękach.
Rura jest też bez wątpienia bardziej atrakcyjna od tradycyjnej siłowni,
ponieważ nie ćwiczymy, żeby ćwiczyć, tylko po to, żeby umieć zrobić coś
pięknego i budzącego zazdrość.
Mają Panie jeszcze jakieś pytania?
Złe dobrego początki
Teraz, z górą rok po tym, jak zaczęłam to robić, wszyscy moi
znajomi wiedzą już, czym się zajmuję i na czym to tak naprawdę polega. Dla
bezpieczeństwa nie umieszczam tego jednak w CV w rubryce „zainteresowania”. Z
drugiej strony czuję wewnętrzną misję odczarowania tego bądź co bądź bardzo
pożytecznego sportu. No dobrze, a o co właściwie chodzi? O taniec na rurze!
Chciałabym móc powiedzieć, że jestem już tak świetnie
wytrenowana i robię to od tak dawna, że zupełnie nie pamiętam moich żałosnych
początków, ale musiałabym skłamać. No to może coś więcej o mnie i wspomnianych
żałosnych początkach. Urodziłam się w Małkinii, w lipcu, w drugiej połowie
właściwie, dokładnie 17 lipca… To może teraz o początkach. Zanim zaczęłam
rurować, ruro-tańcować, czy jakkolwiek inaczej to nazwiemy, byłam raczej
niedzielnym sportowcem. Biegałam, chodziłam z kijami, jeździłam na rolkach i
rowerze, ale uprawiałam te wszystkiego sporty zdecydowanie rekreacyjnie. W
końcu zapragnęłam spróbować czegoś bardziej ogólnorozwojowego, tym bardziej, że
moje tyły uparcie nie chciały się zmniejszyć. Podpytałam wuja gogla o taniec na
rurze, znalazłam studio (5 minut piechotą od pracy – to musiało być
przeznaczenie!), zapisałam się na pierwsze zajęcia i… Już nie mogłam się
wycofać. Nie pamiętam już, jakie na moim pierwszym treningu wykonywałyśmy
figury. Pamiętam tylko, że byłam przestraszona już samą rozgrzewką, a tym
bardziej akrobacjami na wiadomym przyrządzie. Mimo wszystko wychodząc ze studia
na nogach jak z waty myślałam sobie:
Na szczęście nikt mnie nie powstrzymywał. :-) Wiedziałam już bowiem,
że to był strzał w dziesiątkę. Czułam się strasznie wymęczona, bolało mnie
nawet to, co nie podejrzewałam, że może boleć po gimnastyce, ale jednocześnie
czułam, że mięśnie pracują. Następnego dnia ledwie byłam w stanie pokroić
kotleta.
Pierwsze reakcje otoczenia były raczej niewybredne („To tak sobie wyobrażasz swoją przyszłość?”, „Gotówki ci
brakuje?”). Ich ukoronowaniem był kolega z pracy, który przystawił mi do
biurka wieszak na płaszcze i poprosił o zaprezentowanie moich nowych
umiejętności. Nazwałam go tak, że nie godzi się zacytować. W większości
przypadków starałam się jednak zachować zimną krew i cierpliwie tłumaczyłam
rurowe arkana: - Nie, nie pracuję w klubie nocnym. – Nie, nie wypinamy się i
nikt tam nie chodzi w złotych stringach. Mamy normalną sportową rozgrzewkę,
ćwiczymy razem figury, a na koniec się rozciągamy. – Nie, moja instruktorka też
nie pracuje w klubie nocnym. Prowadzi zajęcia sportowe i jest choreografem w
teatrze.
O dziwo, w końcu podśmiechujki ustąpiły miejsca autentycznej
ciekawości. Postanowiłam być rurową ambasadorką i zaczęłam coraz więcej
opowiadać w towarzystwie i zachęcać koleżanki do spróbowania. Jedna spróbowała,
ćwiczy już około pół roku i nie żałuje. :-)
To co, może Panie też spróbują?
Subskrybuj:
Posty (Atom)